Recenzja filmu

Buzz Astral (2022)
Angus MacLane
Szymon Waćkowski
Chris Evans
Keke Palmer

All That Buzz

Wcielający się w bohatera Chris Evans budzi oczywiste skojarzenia. Astral to również Kapitan Ameryka, choć w nieco bardziej maczystowskim wydaniu – kierowany imperatywem honoru, umiejący liczyć
All That Buzz
Mały człowiek kontra wielki kosmos, jaśniejący punkcik na tle bezkresnej czerni. To nasz stary znajomy Buzz Astral, już nie plastikowy, ale wciąż z tym samym błyskiem w oku – kto jak kto, ale on nie da się pożreć zimnej otchłani. Można ten błysk pomylić z odwagą, w filmie o swoich solowych przygodach Buzz dumnie pręży klatę, wznosi dłonie w triumfalnych gestach, mówi o honorze tubalnym głosem. Ale to raczej determinacja granicząca z obsesją. W jednej z najlepszych sekwencji w filmie bohater robi kolejne kursy na granicy czasu i przestrzeni, podczas gdy na planecie, z której próbuje uciec, mijają całe lata – życie toczy się w przyspieszonym tempie, ludzie dorastają, biorą śluby, wychowują dzieci i umierają. Są rzeczy ważne i ważniejsze? 


To dziwna scena, która wywołuje jeszcze dziwniejsze uczucia. Melancholia jest w niej kontrapunktowana podniosłą muzyką, heroizm bohatera zostaje przeciwstawiony jego jawnej głupocie. Całość przywodzi na myśl analogiczną sekwencję "życia w pigułce" z  "Odlotu" Pete'a Doctera, choć tamten film opowiadał o miłości, a "Buzz Astral" jest filmem o niezdrowej fiksacji na celu. Kojarzy się raczej z "Pierwszym człowiekiem" Damiena Chazelle’a, w którym inny amerykański heros chciał wypełnić pustkę w sercu, konfrontując się z obojętnością kosmosu. Astral ma oczywiście mniej wymiarów, koniec końców musi sprawdzić się jako wzór dla każdego dzieciaka. Jednak do wniosków dochodzi podobnych: chociaż każdy z nas ma swój wszechświat, sami wiele w nim nie zdziałamy. 

Wcielający się w bohatera Chris Evans budzi oczywiste skojarzenia. Astral to również Kapitan Ameryka, choć w nieco bardziej maczystowskim wydaniu – kierowany imperatywem honoru, umiejący liczyć tylko na siebie, niosący na barkach całą kulturę imperialistycznego gung ho. Pracujący na tekście Doctera i debiutujący w pełnym metrażu Angus MacLane sygnalizuje ten wątek, choć – jak w przypadku wielu interesujących tematów – raczej nie ma pojęcia, co z nim zrobić. "Buzz Astral" mógł być filmem o trudach rewizji życiowych priorytetów. Albo o kulturze, która zabrania wszystkim "męskim mężczyznom" prosić o pomoc. Wreszcie – o tym, że czasem warto zrobić krok wstecz, by mieć siłę na skok w nieodgadnioną przyszłość. Niestety, jest każdym z nich po trochu i żadnym w całości. Film otwiera plansza informacyjna, z której dowiadujemy się, że to właśnie po seansie "Buzza Astrala", Andy, bohater serii "Toy Story", zakochał się w plastikowym herosie. A ja nie mam pojęcia dlaczego. Wychodzi bowiem na to, że w swojej własnej wyobraźni stworzył ciekawszą postać: apodyktyczny narcyz, konfrontujący się z własną sławą, pokonujący drogę od zadufanego w sobie bufona do szacownego patriarchy to jednak lepszy pomysł na kino niż przegrany facet na ścieżce emocjonalnej reedukacji. 


Spokojna głowa – choć brzmi to wszystko dość poważnie, wciąż mówimy o bezpretensjonalnym kinie przygodowym, w którym akcję, humor i grozę odmierzono z aptekarską precyzją. Astral jest herosem, któremu łatwo kibicować, otaczają go czarujące postacie drugoplanowe, a show kradnie niejaki Kotex – mechaniczny futrzak inspirowany linią interaktywnych maskotek i odpowiadający zbiorowym wyobrażeniom na temat psychiki i życia duchowego kotów. Przybrudzony, retro-futurystyczny styl, w którym widać inspiracje kinem sci-fi lat 70. (a co za tym idzie – jego pogrobowcami w rodzaju "Interstellar" Christophera Nolana) również może się podobać, zwłaszcza w zestawieniu z malowaną pastelami serią "Toy Story". Całość wygląda jak milion dolarów, sekwencje akcji mają odpowiednie tempo, żarty sytuacyjne działają bez zarzutu, a slapstickowa energia wylewa się z ekranu. Nihil novi, zwykło się powtarzać, że Pixar od lat gra we własnej lidze. I choć obraz MaClane'a nie jest perłą w koronie studia, raczej nie sprawi, że będziemy tę tezę kwestionować.
1 10
Moja ocena:
7
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?